RWD-21

W latach dwudziestych XX wieku, gdy lotnictwo okrzepło na dobre, pojawiło się zapotrzebowanie na małe samoloty do lotów sportowo – przyjemnościowych. Zainteresowanymi obok osób prywatnych były licznie powstające aerokluby zrzeszające miłośników latania za niewygórowaną cenę, więc czynnik ekonomiczny był dodatkowym wymogiem dla konstruktorów. Samolot sportowy powinien też być nie za trudny w pilotażu i … w miarę wygodny. 
Pierwszymi konstrukcjami o takim przeznaczeniu były początkowo nieduże najczęściej dwumiejscowe dwupłatowce, szybko wyparte przez jednopłatowce górnopłaty czy to w układzie „parasol” – skrzydło umocowane na wspornikach nad kadłubem, kabiny otwarte, w Polsce RWD-8, - 10 i -17 , czy też tzw. „ślepej myszy” – płat leży na kadłubie, lotnicy siedzą wewnątrz i mają dach nad głową, a po bokach spore nieoszklone otwory, przez które podziwiają mijany krajobraz, a jak trzeba, to wychylają się, by coś zobaczyć do przodu . Tego typu rozwiązanie techniczne miały RWD - 1, - 2, - 3, - 4 i -7. Plusem tego typu koncepcji była lepsza aerodynamika, minus zaprezentowałem wyżej.
Zupełnie nowatorską konstrukcję reprezentował RWD- 5, górnopłat z zamkniętą, bogato oszkloną kabiną z widocznością do przodu. I układ tego typu w lotnictwie sportowym ma się jak najlepiej do dzisiaj. Niemniej postęp techniczny, oraz wspomniany wcześniej aspekt oszczędności w lotnictwie sportowym już na początku lat 30-tych skierował uwagę na konstrukcje dolnopłatowe. Ich zaletą jest znacznie mniejszy opór powietrza – tym samym lepsze osiągi da się uzyskać przy mniejszej mocy silnika, a więc i taniej. 
Przypomnę, że dwumiejscowy Zlin XII pana Baty z 1935 r z silnikiem (tylko) 47 KM osiągał szybkość 150 km/godz. Zawody Challange w 1932 i 1934 r wygrały polskie górnopłatowce, ale udział udział dolnopłatów był coraz większy.
Taki ówczesny dolnopłatowiec sportowo- rekreacyjny, dwuosobowy (preferowane były miejsca obok siebie) konstrukcji drewnianej lub mieszanej z silnikiem o mocy poniżej 100 KM z reguły przekraczał prędkość 200 km/h. Dwukołowe oprofilowane owiewkami podwozie stawiało niewielki opór i było tańsze i lżejsze od chowanego.
W Doświadczalnych Warsztatach Lotniczych samoloty RWD pierwszy taki samolot powstał w roku 1935. Był to RWD-16 konstrukcji Andrzeja Anczutina. Nie był zbyt udany. Jego rozwinięciem był w 1939 r RWD-21 tego samego konstruktora. RWD-21 z silnikiem 90 KM okazał się  rewelacyjny, osiągał V max 210 km/h i przelotową 180 km/h przy zasięgu 650 km. Do wybuchu wojny zdołano zbudować z zamówionej serii 3 egzemplarze. Dwa znalazły się w Rumunii. Jeden z nich pilotowany był przez szybownika bez licencji samolotowej, co świadczy o łatwości sterowania dwudziestojedynką. 
Pracujący podczas wojny w rumuńskim lotnictwie (i na rzecz wywiadu brytyjskiego) inż. pilot Witold Kasprzyk zdołał po wojnie rewindykować do Polski 4 RWD-13 i jednego RWD-21. W nagrodę musiał uciekać z PRL-u przed represjami. A w USA zasłynął jako genialny konstruktor lotniczy.
RWD-21 służył w Aeroklubie Warszawskim do 1950 r. Miał szczęście nie być porąbanym na opał, trafił do Muzeum Techniki we Wrocławiu, stamtąd do Muzeum Lotnictwa w Krakowie. Tam razem z RWD-13 stanowią połowę (dwa z czterech) zachowanych w Polsce autentyków przedwojennego przemysłu lotniczego.

Może choćby dlatego warto by na cmentarzu w nowohuckim Grębałowie zapalić świeczkę Witoldowi Kasprzykowi ?

Zb. Sułkowski

2025-01-12
Minął 2024

I minęli się nasi przyjaciele - o Dominik Orczykowski i dyr. Krzysztof Radwan.
A Stowarzyszenie w bieżącej statutowej robocie zaistniało 18 razy - podaję na odpowiedzialność swojej niedoskonałej pamięci. Najistotniejszym niewątpliwie zdarzeniem była obecność RWD-5R na Międzynarodowych Targach Lotniczych w Friedrichshafen w Niemczech. W kraju zaznaczyć należałoby udział w piknikach w  Świdniku,  Zamościu, Lublinie, Pobiedniku …   21 06 sześć samolotów naszego stowarzyszenia uświetniło z powietrza otwarcie sławnego krakowskiego Cogiteonu ; niejako rutynowo od lat wzięliśmy udział w rocznicowych uroczystościach akcji zrzutów alianckich na placówkę "Sojka" w Słopnicach  i “Wilga” w Szczawie. Oczywiście czynny był udział naszych pilotów i samolotów w imprezach  organizowanych przez Aeroklub Podhalański, jak Zlot Samolotów Historycznych i Zawody im. Ryszarda Jaworza.
Niech to daleko niepełne sprawozdanie zilustruje i uzupełni nadesłany serwis zdjęć Krzysztofa Bartoszewskiego z Pikniku w Nowym Targu w lipcu minionego roku.

ZbS

2024-12-31
Wesołych Świąt ! - Ach, gdzież te niegdysiejsze śniegi ...

Można pomarzyć … 
Niemniej życzę Wszystkim na ziemi i wzlatującym ponad nią - nawet ze sztuczną choinką, sztucznym śniegiem i sztucznym Mikołajem w szlafmycy, świąt Bożego Narodzenia godnych i pomimo wszystko pogodnych,  w otoczeniu najbliższych dzielących się darami duchowymi  i innymi w stajence naszej - jaka by nie była na co dzień - ale na ten dzień świętej !
Pokój ludziom dobrej woli !

Moderator

2024-12-19
Tatry z lotu II

Zgodnie z zapowiedzią przegląd fotografii zmieszczonych w kalendarzu. Autorstwo oznaczone kryptonimami RJ – ś.p. Ryszard Jaworz i (ZS) – moje. Zdjęcia były wykonane podczas akcji rozsiewania szczepionki dla lisów, ale nie tylko, z samolotów An-2, Jak-12, Jak-18, Tulak, Remos-3 i RWD-5R. Nie wszystkie są doskonałe, ale zważmy, że większość powstała w warunkach trudnych podczas „lisich akcji”. 
Przelatując nad górami z głową zajętą nie tylko podziwianiem widoków możemy przeoczyć interesujące szczegóły, które jednak utrwalą się na fotoklatce. Dlatego postaram się podzielić przy sposobności informacją czy refleksją dotyczącą niektórych zdjęć. Na przykład :
Zacząłbym od Czerwonych Wierchów o łagodnych, w części trawiastych grzbietach (Zdj. 5 i 11) - Co to za góry, po których ks. Stolarczyk na rowerze jeździł ? - mówiono lekceważąco. Tak – odpowiadają do dzisiaj ratownicy TOPR – ale ksiądz proboszcz Zakopanego miał rower na kwadratowych kołach ! Czyli takie teksty między bajki włożyć. Bo owe obłe wierzchowiny są z różnych stron podcięte nawet kilkusetmetrowymi przepaściami. Zabłądzenia we mgle, pójście na skróty pociągnęły kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych. Pogląd na to dają wspomniane „doliny wiszące”. Określa się tak w wysokich górach takie, których bieg nagle podcina skalny próg o wysokości wystarczającej, by się zabić.
Zdj. 10. W centrum obrazka słowacka Łomnica tylko o 31 m niższa od najwyższego w Tatrach Gerlachu. Na szczycie widoczne zabudowania stacji kolejki i obserwatorium astronomicznego. Ale zwróciłbym uwagę na nieokazały szczyt niżej w wapiennych Tatrach Bielskich – Murań (1890 m) Na zdjęciu widać jak od szczytu opada duży trawiasty upłaz – Jagnięca Zagroda. Nazwa konkretna – owa otoczona pionowymi urwiskami płaśń służyła góralom za pastwisko dla jagniąt, które na cały sezon wypasu wyciągano tam przemyślnym sposobem. Choć nikomu wtedy nie śniło się o „elektrycznych pastuchach”, granice pastwiska były dla zwierzątek raczej nieprzekraczalne. 
Zdj. 9 – Zwróciłbym uwagę na dominujący w tle wierzchołek Krywania (2494 m n.p.m.) narodowej góry Słowaków, symbolu ich tożsamości. Od 1841 r organizowane są masowe patriotyczne wyjścia na szczyt ; szczególnie manifestacyjny wymiar miały za komuny.
I jeszcze numer 8. Tatry są na wypłaszczonym zdjęciu nieco odsunięte dla szerszego widoku. Krajobraz przecina płynąca spod Gerlachu Białka. Jej bieg wyodrębnia z Podtatrza obszar polskiego Spisza - od prawego brzegu rzeki. Ciekawostką jest widoczna po lewej stronie zdjęcia spiska Nowa Biała leżąca na podhalańskim brzegu. To robota dzikiej rzeki, która w XVIII stuleciu zechciała ominąć wieś z drugiej strony. Tożsamości kulturowej mieszkańców to nie zmieniło.
Pierwotny przebieg Białki wyznaczony ciemną linią terasy doskonale na tym lotniczym zdjęciu widać.
Dodać można, że po 1918 r międzynarodowy arbitraż przyznał Polsce 14 wsi spiskich. I tak już do dziś pozostało. Nie licząc tego, że ów obszar znalazł się na wielkiej mapie Orbana. Co nie przeszkadza zresztą poniektórym zbawcom Polski pod ścianą wytapetowaną ową mapą pić palinkę. Palinka rzecz zacna i mocno idąca do głowy.

Zb. Sułkowski


 

2024-12-12
Tatry z lotu

Pod koniec roku zwykle zamawiam wykonanie kalendarza ze zdjęciami na prezent dla kilku przyjaciół. Tym razem za temat obrałem odniebne widoki na nasze najwyższe góry. Graniczne Tatry objęte po obydwu stronach obszarem parków narodowych chronione są m.in. zakazem ruchu lotniczego nad nimi. I bardzo dobrze. Nie dotyczy to śmigłowców służb ratowniczych niejednokrotnie ratującym życie turystom. 
Jest też jeszcze jeden wyjątek -  powietrzna akcja corocznego szczepienia lisów przeciw wściekliźnie obejmuje także Tatry. Zajmuje się tym od lat Aeroklub Podhalański, jest więc okazja “ zaglądnięcia za kołnierz” tatrzańskim szczytom, z czego i mnie udało się przy tej mało pachnącej robocie skorzystać. Rezultatem jest galeryjka zdjęć moich i naszego nieodżałowanego Prezesa SLE ś.p. Ryszarda Jaworza.
Wieloletni turysta, później i przewodnik tatrzański miałem częstą sposobność powietrznych widoków w Tatrach bez konieczności unoszenia się nad nimi,  w dorobku fotograficznym tatrzańskie zdjęcia z samolotu traktuję jako uzupełnienie tych liczniejszych i najlepszych wykonanych “naziemnie”. Najlepsze zdjęcia w górach powstają przy zróżnicowanej pogodzie, podczas  której raczej się nisko nad wierchami nie lata . 
Kontynuując temat, nie można pominąć  fotograficznych dokonań  Ladislava (Laco) Janigi, autora jedynego jak dotąd albumu zdjęć lotniczych całego obszaru Tatr - słowackich i polskich. Ale wcześniej taka historia :

25 czerwca 1979 bez rzeczywistej potrzeby wezwano do Doliny Młynickiej pomoc dla turystki z NRD, która zeszła ze szlaku i doznała lekkiej kontuzji. Z Popradu wystartował z ekipą ratowniczy śmigłowiec Mi-8 nie nadający się do takiej służby w górach, ale tylko takim Zahranna Horska Slużba dysponowała. We wskazanym miejscu poszkodowanej nie dostrzeżono – powędrowała w międzyczasie do Szczyrbskiego Plesa – więc helikopter zaczął krążyć nad rozgrzanym w upale skalnym kotłem, aż stracił aerodynamikę, runął w dół i eksplodował.
Z dziewięciu ludzi na pokładzie ostatecznie przeżyło dwóch, jednym był naczelnik Horskiej Slużby Laco Janiga.
Dopiero po roku zaczął chodzić, dużym wysiłkiem charakteru przełamał traumę i wrócił i do gór, i do latania nad nimi. Co więcej, przy sposobności lotów ratowniczymi śmigłowcami i Cessną 172  fotografował szczyty i doliny, aż  zgromadzony materiał pozwolił na opracowanie albumu „ Tatry z oblakov”. Jako ratownik i „horsky vodca” Janiga nadał albumowi charakter przewodnika po Tatrach – na krajobrazowe ujęcia zostały naniesione szlaki turystyczne, nazwy terenowe i niezbędne informacje. 
Ale przede wszystkim urzekają same zdjęcia gór i dolin często z bardzo oryginalnej perspektywy. Dlatego też „Tatry z oblakov” doczekały się już kilku wydań.

A zdjęcia do kalendarza na rok 2025 zamieszczę wraz z komentarzem w “następnym odcinku serialu”.

Zb. Sułkowski

2024-12-10
Pożegnanie jesieni

Zanikają pory roku, ale jeszcze egzystują ; listopad dość listopadowo się kończy, co go zastąpi - sam Bóg wie. A tu telefon od Jurka – Jesteś w domu ? - Tak. A ty skąd dzwonisz ? - Od nieba. Zaraz będę nad tobą i zakręcę do zdjęcia ! 
Z samolotu komórką ! I nawet dźwięku silnika nie słyszałem ! Postęp elektroniki już nawet nie zadziwia.
Aparat do ręki, oczywiście nie ten, co należy, rozrosłe także moim staraniem drzewa szersze widzenie utrudniają, a już słyszę silnik Vulcana, nie zdążę lepiej niż między gałęzie, może zawróci przez kawałek czystego nieba … Zawrócił. Co bodaj jako udokumentowałem. Zabawa – dla Jurka godniejsza uwagi, dla mnie malutka, ale też cieszy. „Bo wy, emeryci, zupełnie jak dzieci …” itd. A co dalej, to jedynie na ucho ze względu na ewentualność owych dzieci w pobliżu.
Wracam do domu, a tu poczta znad Bałtyku od bratańca „ptasiarza”, bo alarm na całą Polskę – do Trójmiasta samotnie z Oceanu Arktycznego przyleciała mewa modrodzioba (!) Żyje bardziej na lodzie niż lądzie podbiegunowym, wielka rzadkość poprzednio widziana na polskim wybrzeżu 35 lat temu. Więc również z Limanowej trzech fanów awiofauny pognało w środku tygodnia na Hel, mając tam od pociągu do pociągu z powrotem trzy godziny i nadzieję, że ptaszek we Władyslawowie będzie. I był. Ku radości kilkuset (chyba nawet więcej) ptasich wariatów od kilku dni pielgrzymujących z całego kraju nad morze. A biała niebieskodzioba, z naiwną ufnością wobec najbardziej niszczycielskich stworzeń globu, pozowała z bliska – patrz zdjęcie – i na lądzie, i na wodzie, i w powietrzu.
Zbiorowe wędrówki powietrzne ptaków na dystansie tysięcy kilometrów są przedsięwzięciem o tyle bezpieczniejszym, że wspólnota zapewnia w locie wsparcie aerodynamiczne i jakieś duchowe (?) Samotna polarna mewa, lecąc również parę tysięcy kilometrów, mogła liczyć tylko na siebie i łut szczęścia. Powinien to docenić każdy, kto na jakikolwiek sposób dysponuje skrzydłami. 
Mający skrzydła winni żyć w zgodzie. Nie lubię polowań, a już w żadnym przypadku nie strzelałbym do ptaków /Tadeusz Schiele - taternik, lotnik, pisarz/

Zb. Sułkowski

 

2024-11-27
Szlakiem Magellana

Dwóch naszych kolegów ze Stowarzyszenia Lotnictwa Eksperymentalnego – Andrzej Sarata i Piotr Wszołek - rozpoczęło, jak sami określili, wyprawę życia, by w trzydzieści parę dni okrążyć drogą na zachód Ziemię i odwiedzić wszystko, co przy trasie podróży najważniejszego. Oczywiście, nie skorzystają z samolotu turystyczno-sportowego, choć „Iskierka” Andrzeja ma jeden przelot transatlantycki zaliczony. Nie o rekordy tu chodzi. Czarterowym Dreamlinerem „LOT-u” pierwszy przeskok z Polski do Meksyku, skąd po kilkudniowym programie zorganizowanych przez biuro turystyczne, dalej już samodzielnie we dwójkę, by posuwając się południkowo przez kilka krajów Ameryki Łacińskiej, wystartować z południowego krańca Chile przez Pacyfik do Nowej Zelandii. 
Tydzień pobytu w tym niezwykłym kraju i kolejny już na kontynencie australijskim. Będzie gorąco, bo na południowej półkuli już lato. Za to nocą zaświeci naszym argonautom Krzyż Południa.
Z Australii najdłuższy przelot nad wodą – przez Ocean Indyjski do Emiratów Arabskich, gdzie krótszy popas i powrót do Europy.
Jeszcze w 1872 r genialny Juliusz Verne napisał bestseler „W 80 dni dookoła świata” ; bohater powieści Mr F. Fogg założył się, że korzystając z regularnej komunikacji (parowce i kolej) dokona takiego wyczynu. Udało mu się tylko dlatego, że potrafił  w oryginalny sposób pokonywać nieprzewidziane przeszkody. Naszym obieżyświatom aż tak niesamowite jak panu Foggowi przygody raczej nie grożą, ale jako ludzie przewidujący tak rozłożyli osobisty bagaż do dwóch waliz, by móc z jedną kontynuować podróż przy minimum komfortu.
- Będziemy lecieć kolejno dwunastoma samolotami różnych linii, nieubłagana statystyka wskazuje, że nie ma co liczyć, że na wszystkich etapach bagaż w całości trafi nam do rąk – tłumaczył Andrzej.
Jednak tego życzymy.
I opieki dobrych aniołów codziennie, bo wiadomo : antypody (Australia) to tylko wymysł diabelski, ziemia jest płaska, jedynie Polska jest okrągła - kto nie wierzy, bez trudu wygoogla taki globus w internecie. Dlatego po pomyślnym powrocie naszych dzielnych kolegów będziemy darzyć ich zasłużonym podziwem, a dziewczyny dodatkowo niejakim sentymentem.

Gdy 100 lat temu nastała w lotnictwie pionierska era dalekich przelotów, amerykański pilot, jednooki Wiley Post niewątpliwie sugerując się powieścią Verne’a, postanowił skrócić literacki rekord Fileasa Fogga i okrążyć lotem ziemski glob w 8 dni. Próbę podjął w 1931 r na jednosilnikowym Lockhed „Vega” i ustalony czas przekroczył o ponad 15 godzin. Ale w drugim „podejściu”, w 1933 r już 8 dni wystarczyło. 
Jest i polski precedens. W 1997 r Polak Waldemar Miszkurka zrealizował oblot naszego globu specjalnie przygotowanym mieleckim An-2 nr rej. SP-DLA. Dość optymistycznie zaplanował na to połowę czasu p. Fogga – 40 dni. W praktyce lot z Mielca do Mielca zajął mu jednak 91 dni.

Pytanie, czy ma z tym coś wspólnego dalekodystansowa wycieczka naszych przyjaciół ? Ma. Podobnie jak przedsięwzięcia tuż powyżej wspomniane jest fascynującą przygodą i bezsprzecznie wydarzeniem o charakterze sportowym. A po co ? Poetycka odpowiedź sprzed dwustu lat :
„Niechaj, kogo wiek zamroczy, chyląc ku ziemi poradlone czoło,
takie widzi świata koło, jakie tępymi zakreśla oczy.”
Z czym więc do takich, z których starszy ma zaledwie 60 lat … ?

Zb. Sułkowski

W winietce Boeing-787 „Dreamliner” sfotografowany ze startującego z Okęcia RWD-5R

2024-11-17
Odwiedziliśmy Eugeniusza

9 listopada b.r. w kilkoro przedstawicieli SLE pojechaliśmy do Międzybrodzia Żywieckiego, by na miejscu wiecznego spoczynku uczcić pamięć naszego Kolegi, założyciela Stowarzyszenia Lotnictwa Eksperymentalnego i inicjatora budowy repliki RWD-5 Eugeniusza Pieniążka(1936- 2020) Po przyjeździe, w towarzystwie żony Gienia i naszej od lat Koleżanki – Janiny - udaliśmy się na miejscowy cmentarz do grobu naszego pierwszego Prezesa.
Po krótkim ceremonialnym i osobistym oddaniu tego, co się zmarłym należy, złożyliśmy deklarację i uzyskaliśmy od Janiny zgodę na ufundowanie nowego grobowca z wyraźnym akcentem lotniczym w kształcie.
Taki właśnie wygląd ma na tym samym cmentarzu grobowiec ś.p. Bolesława Zonia, który w 2000 r dokonał pierwszego oblotu RWD-5R. Uważamy, że Eugeniusz Pieniążek zaliczany przecież do „legend lotnictwa polskiego” na taki symboliczny znak pamięci na ziemi ze wszech miar zasługuje.

2024-11-10
Autor Stanisław Skarżynski

Po atlantyckim sukcesie w 1933 r Stanisław Skarżyński znalazł się w roli - trochę niechcianej, bo był to człowiek skromny - dobra narodowego, co odczuwał bardziej jako zobowiązanie niż korzystanie ze splendorów. Naturalnym obowiązkiem było opisanie wyczynu, który w światowej skali lotniczego pokonywania Atlantyku stanowił może jeden z epizodów, ale dla Polaków w kraju i za granicą miał znaczenie olbrzymie. Wydania książki podjął się Aeroklub Polski.
Cóż na to autor ? Pisać, jak wszyscy wykształceni w tamtej epoce umiał, miał też już pisarskie doświadczenie – kilkakrotnie wznawiane „25 770 kilometrów pond Afryką”, reportaż z rajdu afrykańskiego na samolocie PZL-Ł2 w 1931 r. Teraz jednak rzecz była donioślejsza. I tym samym trudniejsza.
Skarżyński zdawał sobie sprawę z problemu : Piszę dla szerokich mas, a więc muszę uprzystępnić zagadnienia lotnicze - znudzi to moich kolegów (lotników) W locie zdobyłem pewne doświadczenia fachowe, którymi chciałbym podzielić się z kolegami - to znudzi laików.
Nie chciał też by relacja miała charakter suchy i patetyczny, wiedział, że humorystyczny sposób przekazu zjednuje czytelnika, ale gdy zahacza o osoby znane z nazwiska, jest niedopuszczalny - ludzie bywają drażliwi i przeczuleni. Jeszcze kwestia sensacji – Lot przez Atlantyk - „sensacja !” Sam jeden w ciemną noc nad wodą i to dużą wodą. A tu zupełny brak mrożących krew wrażeń i wyrażeń !
No bo autor nie miał zamiaru straszyć, przeciwnie – chciał uświadomić, że dobrze przygotowany teoretycznie lot, sprawny w nawigacji pilot na niezawodnej, choć niewielkiej maszynie latającej jest w stanie w kapeluszu i pod krawatem „dużą wodę” bezpiecznie pokonać. A jedyną „sensacją”był w Brazylii ów zwyczajny garnitur i kapelusz rajdowego pilota.
Książka Stanisława Skarżyńskiego „Na RWD-5 przez Atlantyk” ukazała się w 1934 r w eleganckiej oprawie, z licznymi ilustracjami i zdjęciami wysokiej jakości. Przejdźmy do treści.
Zacznę od liczb, z których wniosek zaskakuje – ze 167 stron tekstu samemu lotowi przez ocean autor poświęcił „aż” 13. No cóż, brak „sensacji” – jak się nic złego nie dzieje, to nie ma powodu słownie się rozwodzić. Skarżyński tak skonstruował narrację tego rozdziału, że najciekawiej się czyta o tym, co się działo tuż przed startem i po wylądowaniu w brazylijskim Maceio. No dobrze, ale o czym reszta ?
W tekście książki często spotyka się wyraz „propaganda”. Dziś to słowo ma ujemną barwę emocjonalną, bo przylgnął do niego cień jakiejś politycznej nieszczerości. Dlatego dzisiaj lepiej brzmi „promocja”. Skarżyński używa słowa „propaganda” w rozumieniu z tamtych lat – rozpowszechnianie wiedzy o tym, co dla nas wartościowe. W tym przypadku dotyczy osiągnięć polskiego lotnictwa, będącego także miernikiem rozwoju cywilizacyjnego kraju. Ważne to było w Ameryce Południowej także dlatego, że spora część polskiej emigracji w końcu XIX w zasiedliła Brazylię, Argentynę i inne tamtejsze kraje. Dziś do polskiego rodowodu przyznaje się ok. 2 i pół miliona mieszkańców tego kontynentu.
Skarżyński wykazał się sporą wiedzą historyczno-socjologiczną – wspomniał, że za czasów zaborów los polskich osiedleńców był szczególnie ciężki w porównaniu z innymi nacjami – Niemcy czy Włosi mieli wsparcie ze strony własnych rządów, a naszym często nawet nie chciano uznać polskiej narodowości. Dlatego po roku 1918 tak bardzo dowartościowywał ich wyczyn Skarżyńskiego. Tym bardziej, gdy widzieli z jakim poważaniem traktują polskiego lotnika przedstawiciele władz Brazylii czy Argentyny. Skarżyńskiego cieszył dorobek rodaków na obczyźnie, niemniej nie krył w książce tego, co mniej mu się podobało n.p. że podobnie jak w USA polskie stowarzyszenia nie potrafią ze sobą współpracować czy wręcz zwalczają się. Więc odwiedzając różne miasta, nie przyjmował zaproszeń od jednej organizacji i prosił o spotkanie z - jak to określał - „Rodziną Polską” czyli przedstawicielami wszystkich istniejących związków.
Ponieważ „Na RWD-5 przez Atlantyk” jest dziś także dokumentem czasu, warto zwrócić uwagę na zmiany w „odcieniach znaczenia” wyrazów „ kolonia”, „kolonializm”, „kolonialista”. Dzisiaj słusznie noszą one negatywną konotację, ale jeszcze przed wojną niekoniecznie. Istniała w Polsce „Liga Morska i Kolonialna”, a gromady oszołomów urządzały wrzaskliwe wiece pod hasłem „Kolonie dla Polski !”, ale Liga przede wszystkim skutecznie propagowała zaniedbaną ideę morskiego okna na świat – skutkiem był zakup żaglowca „Dar Pomorza” ze składek społeczeństwa czy rozwój żeglarstwa, natomiast pod słowem „kolonialista” nie krył się opasły imperialista z batem nadzorujący zmuszonych do pracy czarnoskórych, lecz osadnik zagospodarowujący nieużytki w obcym kraju. Stąd określenie „kolonia polska’ na zbiorowisko rodaków gdzieś w świecie, dziś zastąpione „Polonią”.
Dokumentem czasu są też zjawiska kulturowo- obyczajowe, choćby w zmienności wzorów piękna : Pani mimo wysokiego wzrostu zgrabna i dobrze zbudowana … wysokość kobiety przeszkodą urody? Polski kanon piękna ówczesnych, powiedzmy ... średniego wzrostu Polek.  Dziś to już bez znaczenia.
Skarżyński, Condoro Silencieso (Milczący Kondor) wciśnięty w smoking i jeszcze ciaśniejszą reprezentacyjną hiperpoprawność towarzyską pozwalał sobie dla odprężenia na zapis złośliwostek np. … stół zajmowany przez same panie, reprezentujące wszystkie pokolenia, jakie mogą się zmieścić w okresie 70 lat.
 W ten sposób autor odreagowywał, również dla dobrostanu czytelnika, długawe i nudnawe fragmenty poświęcone obowiązkowym relacjom z licznych oficjalnych uroczystości, ważnych w całokształcie transatlantyckiego przedsięwzięcia, ale w opisaniu nużąco podobnych do siebie. Urozmaicał to, gdy mógł, anegdotami, przytoczę jedną,
 Skarżyński uzyskał ją  od samego prezydenta Argentyny gen. A. Justo. Generał był wcześniej ministrem wojny i często latał na inspekcje. Podczas jednego lotu odkrytym samolotem doznał groźnej przygody- z powodu turbulencji pasy bezpieczeństwa nie wytrzymały i został wyrzucony z kabiny, ale mając na sobie spadochron szczęśliwie wylądował na pustkowiu. Pilot tego nie zauważył i dopiero na lotnisku stwierdzono brak ministra i podjęto alarm. Generała znaleziono po dwóch dniach. W dobrym zdrowiu i nastroju, nawet z zabranym na pamiątkę spadochronem na plecach, maszerował przez step w stronę zamieszkałych okolic.
Po przeszło dwumiesięcznym męczącym tournee po Ameryce obydwaj – samolot i pilot – zostali zaokrętowani na transatlantyk „Avila Star” kierujący się ku Europie. Dokładny harmonogram drogi powrotnej Skarżyński starał się trzymać w tajemnicy, co udało się do tego stopnia, że nawet spodziewanej na wybrzeżu Francji, w Boulogne, żony nie zastał. Nie będąc wtajemniczona, była obecna na wybrzeżu, ale w Jastarni. Spotkanie nastąpiło dopiero na łódzkim Lublinku, Milczący Kondor przyleciał tam w utajeniu odpocząć trzy dni przed oficjalną fetą powitania w Warszawie. Czas wykorzystała też ekipa RWD na dokonanie gruntownego liftingu rekordowego samolotu, nadając mu wystrój zewnętrzny w takim kształcie, jaki dokładnie, mamy nadzieję, otrzymała po remoncie nasza replika – RWD-5R. A pilot rekordzista relaksował się w Łodzi, bawiąc się między innymi przystawaniem incognito przed siedzibami redakcji na tle wyeksponowanych newsów typu „Wiadomo gdzie przebywa kapitan Skarżyński.”
Gdzie naprawdę, okazało się 2 sierpnia 1933 roku, gdy RWD-5bis wylądował na Polu Mokotowskim w Warszawie. 
Trochę długawy tekst poświęciłem ars scribendi (sztuce pisania) Stanisława Skarżyńskiego. Nie miał on ambicji rywalizowania ze współczesnymi mu lotniczymi mistrzami pióra, jak Saint-Exupery czy Ernest Gann, ale rzetelnie i całkiem ciekawie pisarskie zadanie wykonał, a nie jest łatwo napisać dobry tekst „ku czci”. A „ku czci” własnej to już całkiem trudno.
Nic nie wiem, by ktoś o Skarżyńskim pisarzu, reportarzyście i w części publicyście napisał. Niech więc to moje „pisanie o pisaniu” będzie przyczynkiem do ukazania i tego oblicza jednego z najsławniejszych lotników polskich.

Zbigniew Sulkowski

Ilustracje pożyczone z wydania „Na RWD-5 przez Atlantyk” z 1934 r

2024-11-07
CENNY DAR

Nasza koleżanka klubowa Danuta Piotrowska ofiarowała Stowarzyszeniu Lotnictwa Eksperymentalnego rzecz o wartości nadzwyczajnej – przedwojenne polskie śmigło od polskiego samolotu. Mąż Danuty, nieodżałowanej pamięci Zbyszek Piotrowski, też członek Stowarzyszenia, ale przede wszystkim ceniony w polskim świecie lotniczym wykonawca drewnianych śmigieł do samolotów i motolotni, zdobył skądś stare drewniane śmigło sporej wielkości. Miał zamiar przystosować je do celów dekoracyjno – reklamowych (?) wiadomo, że TAKIE śmigło bardzo dobrze by wyglądało jako godło jego umiejętności.
Może miał na to inne plany, nie wiemy, bo ich nie zrealizował, a po jego śmierci żona zdecydowała się przekazać cenny artefakt Stowarzyszeniu, do którego przez długie lata czynnie obydwoje należeli.
A co to za śmigło ?
Prezes Andrzej Sarata po przyjęciu daru, dał je do niezbędnej renowacji naszemu koledze Wojciechowi Klimkowi, który przy sposobności spróbował rozszyfrować „metrykę” przedmiotu z zachowanych, zatartych częściowo podpisów.
Wynika z nich, że wykonawcą była renomowana Firma Włodzimierz Szomański w Warszawie, z kolei napis „D – 270”odnosi się do średnicy (długości) śmigła, co się zgadza z dokonanym przez nas pomiarem. Wojciechowi udało się też odczytać bardzo pozacierane inne znaki, a przede wszystkim zapis „ do płat(owca) R 13”, co wskazuje na przeznaczenie wyrobu dla samolotu Lublin R XIII.
Tych samolotów obserwacyjno – łącznikowych wytwórnia Plage i Laśkiewicz wykonała aż 280, w tym także 10 wodnosamolotów dla Morskiego Dywizjonu Lotniczego. Ważne, bo zachowane śmigło ma okucia krawędzi natarcia z blachy mosiężnej, a gdzieś zachowały się dokumenty nakazujące ten sposób zabezpieczania śmigieł wodnosamolotów, jako bardziej odporny na korozję w morskiej wodzie. A nam fakt ten pozwala pochodzenie śmigła ukierunkować i ograniczyć domysły do wymienionej wyżej formacji polskich hydroplanów.
Co dalej ? - Zamierza się wyeksponować dar Danuty w reprezentacyjnym hangarze lotniska Aeroklubu Podhalańskiego w Łososinie Dolnej, który od lat jest z dobrej woli przytuliskiem dla samolotów Stowarzyszenia Lotnictwa Eksperymentalnego. Chcielibyśmy nadać godny kształt z odpowiednią informacją w tej ekspozycji i połączyć to z uroczystą formą otwarcia. I wyrażenia podziękowania całej Rodzinie Piotrowskich za dar tak cenny dla idei propagowania tradycji lotnictwa polskiego.
A póki co, na tej skromnej stroniczce serdecznie Ci Danusiu dziękujemy.

Z up. Zarządu SLE EAA 991 – Zb. Sułkowski

2024-10-28
Jesień od nieba

Na winiecie jesienna panorama Beskidu Wyspowego z królującą Mogielicą  pośrodku (1170 m n.p.m.) a w galerii więcej polskiej jesieni okiem lotnika. Feeria  wszelkich odmian barwy ognia i błękitu trwa zazwyczaj niedługo, tym cenniejsze są dla każdego loty widokowe, gdy uda się w apogeum kolorów złotopolskiej utrafić. A najlepiej w Beskidach, gdzie mamy nawet na przepisowej wysokości lotu możliwość widoku nie tylko z zenitu, ale i z boku na zalesione górskie stoki.
Zresztą rzućmy okiem na zestaw wybranych na przestrzeni paru lat - właściwie paru jesieni - “foto refleksji”.

Tekst i zdjęcia  Zb. Sułkowski

2024-10-26
Odbyły się ... Zawody im Ryszarda Jaworza w Łososinie Dolnej

Te były już dziesiąte z kolei. Zawody Samolotowe i Szybowcowe im. Ryszarda Jaworza organizuje Aeroklub Podhalański, a nasze stowarzyszenie wspiera inicjatywę jak może, bo służy ona pamięci o naszym Prezesie, kapitanie PLL „LOT” i instruktorze lotu na Boeingach 767, pilocie i instruktorze samolotów sportowych i użytkowych i wreszcie Koledze z olbrzymim autorytetem, którego w dalszym ciągu mimo upływu dziesięciu lat bardzo nie tylko nam brakuje.
A tegoroczne jubileuszowe zawody charakteryzowały się wyższym stopniem wymagań – przede wszystkim w zakresie wyszukiwania na trasie lotu okrężnego sfotografowanych obiektów. Dotychczas były to zazwyczaj charakterystyczne budowle, aktualnie zastąpione- nazwijmy to – „wizualnymi elementami kultury rolnej i leśnej”, o wiele trudniejszymi w identyfikacji. Tym większa satysfakcja spostrzegawczych.
W tej kategorii najlepsza okazała się załoga w składzie Mariusz Kuźma i Emilia Zwolińska
W konkurencji sprawności pilotażu (precyzyjne lądowanie) – samolotami dokonuje się próby dwóch przyziemień „na punkt”, natomiast szybownicy podejmują się „precyzyjnego dokołowania” do punktu zero. Chodzi o to, by po wylądowaniu starać się dojechać jak najbliżej linii mety, ale „przekroczenie” jej praktycznie przekreśla szanse zawodnika. Najlepszy wynik – zatrzymanie „Bociana” 30 cm (!) przed linią osiągnął nasz viceprezes SLE Jurek Kołodziej … który szybowcami w ostatnich czasach latał bardzo rzadko. Ale cóż, sport to zabawa, możliwość sprawdzenia siebie, ale też dobrze mieć świadomość, że o wyniku często decyduje szczęście.

2024-10-13
Andrzejowi - Ad multos annos !

12 października b.r. nasz Prezes SLE EAA 991 Andrzej Sarata ukończył 60 lat. 
Życzymy szczęścia i zdrowia na co dzień i w spełnieniu ambitnych planów, dedykując Jubilatowi lepiej dobre myśli wyrażające słowa mistrza Jana sprzed prawie 500 lat, ale ciągle aktualne.







Panie, to moja praca - a zdarzenie Twoje,
Raczże błogosławieństwo dać do końca swoje …
Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gnieździe ojczystym, 
A Ty mnie zdrowiem opatrz i sumieniem czystym, 
Pożywieniem uczciwym, ludzką życzliwością,
Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.
 

2024-10-14
Jesienne Zawody Samolotowe i Szybowcowe im. Ryszarda Jaworza - Dutki

Aeroklub Podhalański zaprasza do udziału w Jesiennych Zawodach Samolotowych i Szybowcowych im. Ryszarda Jaworza-Dutki. Zawody : samolotowe - nawigacyjne oraz szybowcowe - celność lądowania, planujemy rozegrać w sobotę 12 października b.r. (termin rezerwowy 13 października - niedziela). Zgłoszenia proszę kierować na adres: aeroklubpodhalanski@wp.pl do dnia 11.10 br. (piątek) do godziny 10.00.
Załoga składa się z pilota i nawigatora. Pilot musi posiadać spełnione wszelkie formalności, łącznie z prawem zabrania na pokład pasażera. Trasa nawigacyjna około 30 minut, zadanie będzie polegać na rozpoznaniu obiektów na podstawie zdjęć oraz próbie celności lądowania. Niezależnie od ilości zgłoszeń będziemy starać się, by wszystkie zgłoszone załogi mogły wystartować.
Do dyspozycji samoloty: Cessna 152, 3Xtrim oraz szybowiec : SZD-9 „Bocian”. Zapraszamy posiadaczy prywatnych samolotów do udziału w zawodach.
Odprawa odbędzie się o godz. 9.00.

Zawody szybowcowe na celność lądowania planowane są na ten sam dzień. Zgłoszenia proszę kierować na adres jak poprzednio do dnia 0610 2024. Przygotowanie sprzętu i start - godz. 8:00.

Przypominamy : udział w zawodach tylko dla osób zgłoszonych oraz obecnych na przygotowaniu i odprawie. W tym roku przewidziane atrakcyjne nagrody !

Po zawodach zapraszamy na wspólne grillowanie !

 



 

2024-10-02
Wszystko z pasji szalonego szewca

Kto w wieku 15 lat, terminując w warsztacie ojca, sam wykonał parę butów, a w wieku lat 18 w 1894 r uruchomił manufakturę obuwniczą, by następnie na wzór amerykański (samochody Forda) zastosować zmechanizowany system taśmowy w produkcji butów, musiał być osobowością nieprzeciętną. I takim był Tomasz Bata z miasteczka Zlin w czeskich Morawach, który amerykański sen o brawurowym awansie od warsztaciku do fabryki potrafił zrealizować na zapyziałej i biednej prowincji. Wszystko dzięki odwadze w stosowaniu innowacyjności (słynne skórzano-płócienne „batiovki”) i stawianiu na człowieka.
Bo w fabrykach Baty w kraju i za granicą, stosunki szef - pracownicy były demokratyczne ; do gabinetu szefa wchodziło się bez pukania i pod jedynym warunkiem – Podczas rozmowy pamiętaj, jak cenny jest czas. I wszyscy mieli świadomość współodpowiedzialności za produkcję i realnego wpływu osobistego na zarobki. Dodajmy, że duże. Stawiano też na dokształcanie i doskonalenie zawodowe, co też skutkowało możliwością szybkiego awansu.
Bata rozbudował też Zlin w nowoczesne miasto–ogród, ściśle związaną z fabryką „maszynę do mieszkania” wg założeń Le Corbusieura.
Przykładem może być polski Chełmek koło Oświęcimia, gdzie w 1932 r powstała wytwórnia Baty, a obok niej dzielnica mieszkalna – otoczone zielenią dwurodzinne, rzadziej czterorodzinne domy, park z licznymi urządzeniami sportowymi – drugoligowa drużyna piłkarska na mecze zamiejscowe jeździ wynajętą przez fabrykę „Lux-torpedą” PKP, nowoczesny szpital, kino i wszystkie potrzebne obiekty socjalne. Tylko wspomniane mieszkania trochę przyciasne - celowo, by większość czasu spędzać poza nimi, na rozrywce, z sąsiadami lub w fabryce, gdzie zresztą są tanie stołówki z dobrym dla zdrowia pożywieniem. Chodzi też w tym założeniu o to, by nie było okazji do jakiegoś socjalistycznego knucia. Socjalizmu i komunizmu Bata nie cierpi pod żadną postacią.
Jest jeszcze obowiązkowe lotnisko - Tomasz Bata jest entuzjastą lotnictwa, w Otrokowicach nieopodal Zlinu powstaje obok oczywistej fabryki obuwia port lotniczy z prawdziwego zdarzenia, w latach trzydziestych stacjonuje tam kilkadziesiąt samolotów różnych typów – od sportowych po komunikacyjne Lockheed Electry, takie jak w PLL „LOT”. Lotnicza pasja źle się skończy dla właściciela światowego koncernu obuwniczego – w 1932 r w jakimś pilnym interesie wymusi na pilocie start we mgle komunikacyjnym Junkersem F-13 i po chwili obaj zginą, rozbijając się o komin Batowej fabryki.
Firmę po Tomaszu przejmuje jego brat Jan Antonin, też nieprzejednany pasjonat lotnictwa. Zresztą samolot był bardzo przydatnym narzędziem w prowadzeniu tak rozległego przedsiębiorstwa. Weźmy przykład z naszego podwórka. W Chełmku zdarzył się „najkrótszy strajk świata” – trwał tyle, ile lot z nie tak odległego Zlinu. Przybyły pryncypał wszedł między strajkujących, rozdając im zapałki – Jak wam się krzywda dzieje, spalcie fabrykę, pozwalam. Mam ich 50 i strata jednej firmy nie zawali. A ile wy macie fabryk ?
Bata znał się na psychologii społecznej. A jedynym mocniejszym akcentem protestu była akcja miejscowego rzeźnika, który uzależniony w dochodach od fabryki, z żelazem w ręku pogonił szefa związków zawodowych z miasta.
A Jan Antoni Bata postanowił poszerzyć produkcję o nowy profil :
Skoro czeskie buty mogły zdobyć świat (30 % światowej produkcji) to dlaczego nie mogłyby czeskie samoloty ?
I w 1934 r w Otrokowicach powstają przy istniejącym lotnisku Zlińskie Zakłady Lotnicze początkowo wykonujące szybowce, lecz już w roku 1935 oblatany zostaje rewelacyjny „szewski samolot” Zlin XII, drewniany dwuosobowy dolnopłat, który z silnikiem o mocy zaledwie 47 KM (!) osiąga prędkość maksymalną 150 km/h i przy przelotowej 125 km/h ma zasięg 450 km.
Wyprodukowano ok. 260 egzemplarzy głównie na eksport. Następcą był Zlin XIII lepiej opracowany aerodynamicznie, z silnikiem 130 KM osiągał 300 km/h. Niestety zakończył żywot na prototypie po zajęciu Czech przez Hitlera w 1938 r.
I w tym roku także Bata opuścił Czechy, by już do nich nie wrócić. Jego zakłady w Ameryce czy innych miejscach świata oczywiście działały. W kraju rodzinnym po 1945 r został okrzyknięty zdrajcą, bo jego czeskie fabryki pracowały dla Niemiec (ciekawe, jak mógłby temu zapobiec ?) nazwy jego czechosłowackich zakładów przekształcono na „Svit”, nawet miasto Zlin przemianowano na Gottwaldov (1949 – 1989) od nazwiska czeskiego komunisty. Nazwa Zlin pozostała natomiast jako firmowa samolotów z Otrokowic. Dlaczego ?
Tamtejsze zakłady lotnicze w czasie wojny i jeszcze chwilę po, produkowały konstrukcje niemieckie, zatrudnieni przy tym czescy fachowcy jakby nie było bogacili swoje umiejętności i doświadczenie, a nawet projektowali własne konstrukcje „na po wojnie”. I po ustąpieniu Niemców zaczęli je realizować w warunkach stosunkowej swobody, bo realne przejęcie władzy w CSR przez komunistów nastąpiło dopiero w 1948 r.
W 1947 pojawia się Zlin Z-26 dwuosobowy samolot sportowo-treningowy (do 1974 r wyprodukowano 1457 egzemplarzy) zapoczątkowując całą generację tego typu : Z- 126, - 226, -326, -526 (w wersji dwu i jednoosobowej „Akrobat” ) i Z-726. Samoloty te zyskują wysokie uznanie na Zachodzie jak niewiele innych zza „żelaznej kurtyny”, co daje znaczące przychody w walucie wymienialnej, więc marka Zlin jest cenniejsza niż ideologia.
W 1967 r powstaje dwuosobowy Zlin Z-42 trójkołowy z miejscami obok siebie, produkcja rusza od 1970 r, a w 1978 oblatano kolejną wersję tej maszyny przystosowaną do akrobacji Zlin Z-142 – w produkcji w latach 1980- 95. I wreszcie kolejną wersję Z-242
W 1975 oblatano typowo akrobacyjny jednoosobowy  Zlin -50L.
To nie koniec, bo jeszcze w 1968 r oblatano 4-osobowy wariant Zlina Z-43, a w 1992 jego rozwinięcie Z-143.
Powstał też typowo użytkowy model – rolniczy Zlin Z-37 „Cmelak” produkowany w latach 1965 -84 w liczbie ponad 700 egzemplarzy.
Podsumowując – w wytwórni w Otrokowicach powstało od 1935 r ponad 6000 samolotów Zlin.
I jeszcze jedno - na murze fabryki Bata w Chełmku widniał wielkimi literami napis : „Buty są potrzebne każdemu, poezja tylko niektórym”. 
Latanie przyjemnościowe jest na pewno rodzajem poetyckiej samorealizacji, oczywiście dla „niektórych”. Czy nie fajnie, że dwaj szewcy, którzy trzeźwo patrząc na życie dorobili się milionów za miliony wyprodukowanych butów, ulegli czarowi powietrznych przestworzy ?
I dali wielu szansę przeżywania tego do dzisiaj.

Zb. Sułkowski - tekst i zdjęcia

2024-09-25
Rombem

To było Święto Gminy …
Zebrał się lud, by dzień święty święcić, podziwiać igrce rozliczne i te tutejsze, i zwiezione – wszystko, co najmilsze sercu Polaka,. Już najcelniejsi gębacze snuli swe baje, kapele wiejskie z megafonów gędźbały, a tanecznicy i trefnisie wycinali swe hołubce i pohukiwania, zaś  najznakomitsi w kraju prelegenci, poeci, artyści dramatyczni, okaryniści, facecjoniści, fistulatorzy, deklamatorzy, połykacze wężów, transformersi i mimowie czekali na swój czas popisu.
Dla dodania świętowaniu trochę dostojeństwa z pobliskiego lotniska wystartowało samoczwart lotnicze zgrupowanie  na kształt rombu – jak Krzyż Południa tworzą gwiazdy różnej wielkości i mocy, tak i ową czwórkę lotniczą w zwartym szyku zestawiały samoloty aż trzech typów i różnych generacji. Tym bardziej rosło uznanie dla sprawności pilotów, którzy w locie grupowym po trajektoriach kilku nawrotów utrzymywali ściśle romboidalny szyk.

2024-09-17
Krakowski Pobiednik 1 09 2024

Dzień Otwarty Aeroklubu Krakowskiego. Z udziałem samolotów naszego stowarzyszenia, łososińskich Fire Birds i jeszcze kogoś z przylotnych gości.
Ze zdjęć uzyskanych od Kolegów z Aeroklubu Krakowskiego za pośrednictwem Prezesa Andrzeja zamieszczam fotoservis w galerii.
31 VIII i 1 IX to były pracowite dni Stowarzyszenia Lotnictwa Eksperymentalnego – dwudniowy Zlot Samolotów Historycznych, wylot na piknik w Krakowie i jeszcze na miejscu w niedzielę 1 b.m. urozmaicenie z powietrza Łososińskiego Święta Plonów.
Dzięki dobrej koordynacji cała owa „służebność” przebiegła sprawnie. A ja zapraszam do obejrzenia poniżej interesujących zdjęć z Pobiednika.
Moderator

2024-09-16
Filmiki

Zaległe filmiki.  Kolega Bogdan wrócił z letnich rozjazdów i był uprzejmy zająć się “wydobyciem” linków do filmów i ich udostępnieniem . Tak więc proszę na stronę - plik “Z lotu w Tarnowskie” , gdzie można zobaczyć dwie filmowe impresje Emilii Zwolińskiej, oraz “Lotnisko łososińskie okiem z zewnątrz ” Marii Kaczmarczyk. Tam dodany link do krótkiego, ale wymownego ujęcia możliwości akrobacyjnych Andrzejowej “Iskierki”.
Przepraszam i zapraszam.

Moderator

2024-09-15
Grzybieć niespiesznie i z godnością ...

Ty znasz Leszka Mańkowskiego ?! -  wykrzyknęła przybyła z Krakowa na nasze emerytalne zgromadzenie koleżanka – Ty ?!! A skąd ?
Wyszła za znacznie od siebie starszego kapitana linii lotniczych i nie wyobrażała sobie poufałości jakiegoś dziada z trzeciego sortu z kimś takim jak Leszek. Chciała nawet telefonować dla zdementowania, ale … nie zdążyła, bo chyba uwierzyła, że Prezes Rady Seniorów Lotnictwa Aeroklubu Polskiego może też mieć związek z jakimś lotniczym stowarzyszeniem na prowincji.
Chociaż … ? No bo przecież najwyższy rangą przedstawiciel weteranów lotnictwa przede wszystkim powinien godnie ich reprezentować podczas ważnych uroczystości, rocznic, pogrzebów ; dbać o pamięć i tradycję, w końcu także wspierać w biedzie duchowo i realnie kolegów zrzeszonych i niezrzeszonych i …
I Leszek Mańkowski wszystko to robi, ale - szybciej żyjesz, wolniej dziadziejesz - nadal jest aviatorem czynnym i wszechstronnym - lata samolotem, szybowcem, wiatrakowcem, balonem, lotnią, paralotnią, a jako były oficer komandos od lat realizuje się się w spadochroniarstwie - wybacz Leszku, że nie potrafię tu wymienić Twoich wszystkich krajowych tytułów mistrzowskich i vicemistrzowskich, a jest tego liczba imponująca. Generalnie rzec by można, że wystarczy na lata - i przeszłe, i przyszłe - gdyby w tym, jak każdym szlachetnym szaleństwie, nie dominowało uczucie niedosytu.
Równo sto lat temu ruszył zdobyć szczyt Mont Everestu George Mallory. Nagabywany przez dziennikarzy - A po co ?- odpowiedział – Idę, bo szczyt jest nade mną ! 
Jego doczesne szczątki znaleziono w 1999 r niewiele poniżej owego szczytu. I do dziś trwają spory - wyszedł czy nie wyszedł ?
Ale szedł. Niosąc fotografię żony, by ją u celu pozostawić. Fotografii przy nim nie znaleziono.
Spadochrony. Sam źródłosłów wskazuje, że mają służyć spadaniu, ograniczając je do bezpiecznej szybkości, oraz w jakimś zakresie ów upadek ukierunkowywać, bo nie jest obojętne, na co się spada. No a wcześniej, przed otwarciem spadochronu ? Można spadać jak worek ziemniaków, można próbować popływać w powietrzu. Uczucie euforyczne, a jakby jeszcze mieć jakieś namiastki skrzydeł ? Kombinowano z różnym skutkiem od dawna, aż powstał wingsuit flying – skoki w specjalnych kombinezonach nośnych, a właściwiej strumieniowo-nośnych, bo powietrze przepływa też przez specjalne kanały aerodynamiczne w kombinezonie. I mamy na załączonych zdjęciach jak opakowany w to Leszek Mańkowski może sobie, zanim otworzy spadochron, trochę polatać nad Tatrami. Jak orzeł ? Właśnie. Bo obaj spadając w locie nurkowym mogą osiągnąć 320 km/ godz !
Co dalej ? Adrenalina i próby lądowania bez spadochronu. Z jednej takiej „wingsuitonauta” nawet wyszedł z życiem, spadając na przygotowaną kupę … kartonowych pudeł.
Leszku, nie idź tą drogą !

Zb. Sułkowski

Przepraszam Leszku, bo na pewno coś przeinaczyłem, poza tym „wygospodarowałem” z Twojego profilu parę kadrów z filmu prezentującego Twój lot nad Dol. Chochołowską

2024-09-08